- Hmm... myślę, że kamień wciąż jest za mały - odparła przyglądając się podróbce diamentu z Brylantowej Łzy.
Islingr zamyślił się. Falsyfikat był prawie ukończony. Misterne żłobienia, fantazyjne wygięcia - wszystko było wykonane perfekcyjnie. Nie sposób byłoby odróżnić obu koron, gdyby nie brylant...
W drzwiach do pracowni starej kowalki stała Nierenna. Machinalnie spojrzała na swój miecz - białą klingę, z kamieniem szlachetnym w głowicy, tak potrzebnym Rhunon do ukończenia podróbki.
- Islingr?
- Tak, Nierenno?
Dziewczyna wyjęła miecz zza pasa. Islingr domyślił się co planuje.
- Oo, nie! Nie przyjmę brylantu z głowicy twojego miecza. Nie możesz...
- Mogę - przerwała mu siostra - Lou jest dla mnie siostrą. Oddałabym za nią nawet całą moją Białą Śmierć* gdyby było trzeba. ale ty potrzebujesz tylko odpowiedniej wielkości kamienia, a...
- A ten brylant byłby idealny - dokończyła za nią Rhunon - Potrzebuje tylko niewielkiej przeróbki.
Nierenna wyjęła diament z głowicy i podała kowalce.
- Ale Biała Śmierć... Jest teraz niepełna - Islingr próbował jeszcze protestować.
- Słuchaj braciszku - przerwała mu Nierenna - Przestań narzekać, a zamiast tego lepiej mi podziękuj. Niechętnie oddaję ten kamień, ale dla Louisy zrobiłabym wszystko... tak jak ty!
Chłopiec uśmiechnął się.
- Dziękuję... ale - Nierenno, oddam ci go, kiedy mnie ani nikomu nie będzie już potrzebny.
- Nie potrzeba. Znajdę jakiś inny kamień nadający się na głowicę.
- Uwierz mi. Odszukanie w Ellesmerze diamentu tej wielkości graniczy z cudem. - zaśmiał się jej brat. Po chwili zaczęła śmiać się razem z nim.
Rhunon w tym czasie szlifowała brylant, który stawał się coraz bardziej podobny do oryginału. Godzinę później skończyła i włożyła go na miejsce gdzie miał się znajdować w koronie.Pasował idealnie.
- Gotowe... - rzekła, przekazując falsyfikat do rąk Islingra. Chłopak spojrzał na diadem, potem na Rhunon. Kiwnął głową.
- Eka elrun ono - podziękował jej. Odpowiedziała uśmiechem.
- Nie ma za co. Ciesze się, że mogłam pomóc - odpowiedziała - No, a teraz idźcie ratować tę twoja Louisę.
Wyszli z pracowni Rhunon. Islingr schował koronę do torby.
- A więc? Kiedy wyruszamy? - zapytała go siostra.
- Dziś wieczorem. - odparł jej brat. Przed nimi wylądowali Morsallor i Vitie. Wsiedli szybo na swe smoki i polecieli poszukać rodziców.
***
- Mam tylko nadzieję, że Brylantowa Łza jednak nie będzie potrzebna - Nierenna posłała myśl do brata. Szli korytarzem w głąb jaskini w Skale Strzaskanych Jaj.
- Ja też mam taką nadzieję - odparł jej - Morsallor, Vitie, Saphira, Firnen? Co na zewnątrz? - chłopak posłał myśl do kołujących na zewnątrz smoków.
- Na razie nic się nie dzieje - odpowiedziała Saphira i Vitie.
- U nas też spokój - odparli Firnen i Morsallor.
Szli już ponad godzinę w głąb jaskini. Nagle usłyszeli głos... Ktoś śpiewał. Arya wzdrygnęła się, Eragon zaczął obracać się zdezorientowany...
***
Przed oczami wirowały jej czarne plamy. Już mdlała, kiedy do nosa przystawiono jej szmatkę nasączoną czymś co trzymało ją jeszcze przytomną.
Przykuli ją do kamiennego stołu, tak mocno, że nie mogła się ruszać, usta jej zakneblowali.
- Isiu... jestem tutaj. Znajdź mnie... - Lou posyłała w dal myśli, które jednak odbijały się od ścian klatki, w której na dodatek ją zamknięto.
Smoczy Strażnik włożył żelazny pręt do kubła z żarem, kiedy żelastwo nagrzało się wystarczającą, przykładał go do jej skrzydeł i przypalał delikatną błonę. Obcięto jej również kilka kolców na skrzydłach i wyciśnięto jej z nich truciznę.
Całe ciało miała obolałe. Była słaba. Nie jadła już od paru dni. Nie mogła przełknąć ani kęsa. Jedynie nadzieja dodawała jej sił.
Kiedy zdjęto jej knebel, odwiązano ją od stołu i rzucono ją w kąt, gdzie leżało trochę siana, spojrzała na nich. Spojrzała Smoczemu Strażnikowi w oczy. Patrząc tak, zaczęła śpiewać. Smoczy Strażnik znieruchomiał. Stał tam tak wpatrując się w nią. W rzeczywistości nawet nie wiedział, że Lou rozpoczęła hipnozę.
***
- Zatkajcie uszy! - krzyknął Islingr! - Lou zaczęła hipnozę!
- A-ale... to nie są słowa w Pradawnej Mowie - posłała do nich myśl Nierenna.
- Smoczy Strażnik wcale nie musi używać Pradawnej Mowy by uwolnić swe moce. Lou jest potężna, bo ma białe skrzydła... - wyjaśnił Eragon, wkładając sobie do uszu kawałki materiału oderwanego od tuniki.
- A co to ma ze sobą wspólnego? - zapytał Islingr ojca.
- Nie ma na sumieniu zabójstwa...
- Zabiła przecież Lethrblakkę.
- Lecz Lethrblakka była potworem - istotą nieczystą. Gdyby Lou zabiła kogoś niewinnego, znęcałaby się nad kimś takim, lub w jakikolwiek sposób zraniłaby go, jej skrzydła utraciłyby swój kolor, stałyby się czarne - wyjaśniał dalej Eragon - Poprzez to, że jest "czysta", "biała" może hipnotyzować, nawet Strażników O Czarnych Skrzydłach - Zdrajców Smoków ukrywających się w ruinach i podziemiach, opuszczonych przez żyjące stworzenia...
- Mówi się, że Cieniste Ptaki z Vroengardu są przeklętymi duszami Zdrajców - wtrąciła Arya.
- Bajeczki dla małych dzieci - machnęła ręką Nierenna.
Choć nic nie słyszeli, Nierenna czuła, że coraz bardziej zbliżają się do Louisy. Nagle tunel zamienił się w kolumnadę. Na jej końcu jaśniało zielone pulsujące światło.
Światło uwalniała zielona klatka. Wewnątrz w rogu siedziała Lou. Była brudna, poraniona, i zapłakana, jednak wciąż utrzymywała hipnozę. Widać było, ze nie wystarczy jej na długo sił.
- Lou! - zawołał Islingr.
Dziewczyna nawet nie drgnęła na jego głos.
- Cii... ona cię nie widzi - odparł Eragon - I Zdrajca też...
Chwilę potem, Eragon i Arya podeszli do klatki i położyli delikatnie dłonie na jej prętach. Zaczęli szeptać w pradawnej mowie. Islingr jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał takich słów. Słów, które przenikały ciało, do wnętrza kości, i napawały energią.
Kiedy skończyli, klatka straciła swą barwę.
Starszy jeździec wyjął swój miecz. Arya i Islingr uczynili podobnie. Jedynie Nierenna stała nieruchomo.
Strażnik zauważył ich, pędzących na drzwiczki.
- Brisingr! - krzyknął Eragon. Jego miecz stanął w płomieniach. Islingr jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Miecz błyskawicznie przeciął drewno.
- Isiek! - krzyknęła Lou. W tej samej chwili hipnoza przestałą działać. Zdrajca otrząsnął się i widząc pędzących na niego dwóch elfów z mieczami w rękach, posłał myśli do swych żołnierzy, którzy chwilę potem wysypali się spomiędzy kolumn. Dopiero wtedy Nierenna wyjęła swój miecz bez głowicy i zaczęła siec ich na kawałki. Pięciuset ludzi nie mogło sobie poradzić z jedną młodą dziewczyną.
- Eragon dopadł Czarnego Strażnika w sekundzie. Jednym pchnięciem przebił mu pierś na wylot. Z ust pokonanego polała się ciemna krew. Kiedy jeździec wyszarpnął swój miecz, jego ciało opadło bezwładnie na podłogę. Skrzydła rozpadły się w proch.
Islingr podbiegł do Lou i podniósł ją. Na rekach wyniósł ją z klatki. Wszyscy zaczęli kierować się w stronę wyjścia. W połowie kolumnady zastawił im drogę zakapturzony mężczyzna z mieczem w reku, po którym spływała jakaś żółta ciecz.
- Moja trucizna! - krzyknęła Lou i wskazała na miecz.
Mężczyzna ruszył na Islingra. Ten szybko postawił Lou na ziemi. Przesunęła się pod jedną z kolumn.
W ostatniej chwili Islingr sparował cios. Kaptur spadł, odsłaniając twarz atakującego.
- Farethyn?! - krzyknął Islingr.
- Mówiłem ci, że zdobędę koronę! Daj mi ją!
Islingr sięgnął do torby i wyjął falsyfikat. Farethyn wyrwał mu ją z ręki.
- Dziękuję. A teraz, żegnajcie. - odparł i zachwiał się na nogach. Lou znów zaczęła śpiewać, hipnotyzując go. Po chwili, Farethyn podniósł miecz do góry i przeciął sobie rękę. Trucizna wniknęła w jego ciało i zaczęła go paraliżować.
Islingr zabrał mu diadem i wyjął w niego kamień z głowicy Białej Śmierci. Schował go do kieszeni. Pomógł Lou wstać. W tym czasie Arya, Eragon i Nierenna dołączyli do nich. Po godzinie szybkiego marszu wyszli z jaskini.
- Saphira, Firnen! - zawołał Eragon. Smoki podleciały. Szybko wskoczyli w siodła. Odlecieli w stronę Ellesmery.
*********************************************************
* Biała Śmierć - miecz Nierenny.
Notka dosyć długa, szczególnie jak na mnie ;). Pracowałam nad tym przez parę dni, a i tak coś czuję, że są błędy...
- A-ale... to nie są słowa w Pradawnej Mowie - posłała do nich myśl Nierenna.
- Smoczy Strażnik wcale nie musi używać Pradawnej Mowy by uwolnić swe moce. Lou jest potężna, bo ma białe skrzydła... - wyjaśnił Eragon, wkładając sobie do uszu kawałki materiału oderwanego od tuniki.
- A co to ma ze sobą wspólnego? - zapytał Islingr ojca.
- Nie ma na sumieniu zabójstwa...
- Zabiła przecież Lethrblakkę.
- Lecz Lethrblakka była potworem - istotą nieczystą. Gdyby Lou zabiła kogoś niewinnego, znęcałaby się nad kimś takim, lub w jakikolwiek sposób zraniłaby go, jej skrzydła utraciłyby swój kolor, stałyby się czarne - wyjaśniał dalej Eragon - Poprzez to, że jest "czysta", "biała" może hipnotyzować, nawet Strażników O Czarnych Skrzydłach - Zdrajców Smoków ukrywających się w ruinach i podziemiach, opuszczonych przez żyjące stworzenia...
- Mówi się, że Cieniste Ptaki z Vroengardu są przeklętymi duszami Zdrajców - wtrąciła Arya.
- Bajeczki dla małych dzieci - machnęła ręką Nierenna.
Choć nic nie słyszeli, Nierenna czuła, że coraz bardziej zbliżają się do Louisy. Nagle tunel zamienił się w kolumnadę. Na jej końcu jaśniało zielone pulsujące światło.
Światło uwalniała zielona klatka. Wewnątrz w rogu siedziała Lou. Była brudna, poraniona, i zapłakana, jednak wciąż utrzymywała hipnozę. Widać było, ze nie wystarczy jej na długo sił.
- Lou! - zawołał Islingr.
Dziewczyna nawet nie drgnęła na jego głos.
- Cii... ona cię nie widzi - odparł Eragon - I Zdrajca też...
Chwilę potem, Eragon i Arya podeszli do klatki i położyli delikatnie dłonie na jej prętach. Zaczęli szeptać w pradawnej mowie. Islingr jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał takich słów. Słów, które przenikały ciało, do wnętrza kości, i napawały energią.
Kiedy skończyli, klatka straciła swą barwę.
Starszy jeździec wyjął swój miecz. Arya i Islingr uczynili podobnie. Jedynie Nierenna stała nieruchomo.
Strażnik zauważył ich, pędzących na drzwiczki.
- Brisingr! - krzyknął Eragon. Jego miecz stanął w płomieniach. Islingr jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Miecz błyskawicznie przeciął drewno.
- Isiek! - krzyknęła Lou. W tej samej chwili hipnoza przestałą działać. Zdrajca otrząsnął się i widząc pędzących na niego dwóch elfów z mieczami w rękach, posłał myśli do swych żołnierzy, którzy chwilę potem wysypali się spomiędzy kolumn. Dopiero wtedy Nierenna wyjęła swój miecz bez głowicy i zaczęła siec ich na kawałki. Pięciuset ludzi nie mogło sobie poradzić z jedną młodą dziewczyną.
- Eragon dopadł Czarnego Strażnika w sekundzie. Jednym pchnięciem przebił mu pierś na wylot. Z ust pokonanego polała się ciemna krew. Kiedy jeździec wyszarpnął swój miecz, jego ciało opadło bezwładnie na podłogę. Skrzydła rozpadły się w proch.
Islingr podbiegł do Lou i podniósł ją. Na rekach wyniósł ją z klatki. Wszyscy zaczęli kierować się w stronę wyjścia. W połowie kolumnady zastawił im drogę zakapturzony mężczyzna z mieczem w reku, po którym spływała jakaś żółta ciecz.
- Moja trucizna! - krzyknęła Lou i wskazała na miecz.
Mężczyzna ruszył na Islingra. Ten szybko postawił Lou na ziemi. Przesunęła się pod jedną z kolumn.
W ostatniej chwili Islingr sparował cios. Kaptur spadł, odsłaniając twarz atakującego.
- Farethyn?! - krzyknął Islingr.
- Mówiłem ci, że zdobędę koronę! Daj mi ją!
Islingr sięgnął do torby i wyjął falsyfikat. Farethyn wyrwał mu ją z ręki.
- Dziękuję. A teraz, żegnajcie. - odparł i zachwiał się na nogach. Lou znów zaczęła śpiewać, hipnotyzując go. Po chwili, Farethyn podniósł miecz do góry i przeciął sobie rękę. Trucizna wniknęła w jego ciało i zaczęła go paraliżować.
Islingr zabrał mu diadem i wyjął w niego kamień z głowicy Białej Śmierci. Schował go do kieszeni. Pomógł Lou wstać. W tym czasie Arya, Eragon i Nierenna dołączyli do nich. Po godzinie szybkiego marszu wyszli z jaskini.
- Saphira, Firnen! - zawołał Eragon. Smoki podleciały. Szybko wskoczyli w siodła. Odlecieli w stronę Ellesmery.
*********************************************************
* Biała Śmierć - miecz Nierenny.
Notka dosyć długa, szczególnie jak na mnie ;). Pracowałam nad tym przez parę dni, a i tak coś czuję, że są błędy...
Nie będę się jakoś zachwycać, nie mam nastroju, nawet Twoja notka tego nie poprawi. Zamiast tego będę dzisiaj krytykiem- let's play a game!
OdpowiedzUsuń"jego ciało opadło bezwiednie na podłogę"- chyba raczej "bezwładnie"?
Cy Farethyn to był ten, co go podejrzewałam o porwanie Lou na początku? Ten drugi pretendent do tronu?
Coś tak strasznie szybko poszło im to uwolnienie Smoczej S. Nie wiem, czy to ja jestem spaczona, ale brakowało mi porządnego rozlewu krwi. Hmm... Chyba jednak jestem normalna, ale myślę, że urządzanie sobie w środku nocy sesji wszystkich (no dobra, prawie wszystkich, nie zdążyłabym ich obejrzeć) części "Piły" nie działa dobrze na mój...ekhm...rozwój- nie bójmy się tego słowa, nawet ja muszę kiedyś dorosnąć.
Boże, zamiast napisać Ci tu fajną krytykę, jak planowałam, zdaje się, że zaczęłam Ci się spowiadać z moich dziwactw, myląc Cię z moim terapeutą. Ale zaraz, przecież ja nie mam terapeuty. To może ty nim zostaniesz? Możemy zrobić taką umowę: ty zostajesz moim teraputą/psychiatrą/psychologiem, a ja się już zamykam.
1. Wiesz co, siedziałam nad tą notka od paru dni i już po prostu nie chciało mi się tego czytać kolejny raz, żeby wprowadzać jakakolwiek korektę :). Ale, dobra... poprawię :)
Usuń2. Taaa... Farethyn to był ten drugi pretendent do korony, co porwał Lou, i co się teraz zabił (w sumie przez Lou, a wł. przez jej hipnozę).
3. Ja też mam ostatnio jakąś taka farze na krew, flaki i tak dalej (przeczytała pierwszy tom "Gry o tron", to może dla tego ;)), ale pomyślałam, że może nie będę tego ujawniać na blogu... :)
4. W sumie... drugim kierunkiem na jaki bym się wybierała na studia, gdybym nie wybierała się na architekturę, byłaby psychologia, więc w sumie, mogłabym zostać terapeutą xD.
5. Kurczę... potrzebowałam trochę krytyki. Dzięki :)
Nie ma sprawy :) Nie powiem Ci "zawsze do usług", bo to tylko dzisiaj miałam taki odchył.
UsuńA jeśli o studia chodzi, to ja właśnie zamierzam iść na psychologię. Tylko że byłoby to trochę dziwne, gdyby psycholog chodził do psychologa, więc na razie zrezygnuję z twoich usług. Poza tym, jak widać, nie tylko ja potrzebuję leczenia, hłehłehłe (bez obrazy czy coś).
A własnie podobno dużo psychologów musi mieć swojego własnego psychologa, bo już po prostu nie wytrzymują tj presji, jaka wywierają na nich klienci, opowiadając o swoich problemach xD. I teraz wyobraź sobie taki łańcuszek: psycholog idzie do psychologa, który chodzi do psychologa , który chodzi do psychologa, który chodzi to tego psychologa, który idzie do psychologa... xD. Taka "niekończąca się opowieść" :D
UsuńJa wiem, że jestem świrem... xD
Wreszcie taka długa notka ;D straszny mam zaciesz ;) pisz dalej, ciekawa jestem ;D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz zaciesz :D
UsuńMam takie wrażenie, że teraz będą przez jakiś czas długie notki... chociaż, w sumie to nie wiem... Zobaczymy ;D