niedziela, 11 listopada 2012

Ilirea cz. I

     Lecieli już jakieś trzy dni, a to wszystko przez to, że musieli zatrzymywać się na noce. Dla dzieciaków to była frajda: spanie pod gołym niebem, pieczone mięso z ogniska, wspólne śpiewanie. Jednak dla Eragona, Aryi i smoków trochę uciążliwe. Jednak za każdym razem, gdy patrzyli na roześmiane buzie Nierenny i Islingra, nie obchodziły ich niewygody, których od piętnastu wspólnie przeżytych lat w szkole nie doświadczyli. Eragonowi przypomniały się stare czasy wojny, kiedy wraz z Aryą, od połowy drogi, razem wracali z Helgrindu. Gdy dotarli już do Alagaessi musieli ominąć Pustynie Haradacką, przez co przyspieszyli swój przyjazd o jeden dzień.
    Jednak podróż nie mogła ciągnąć się bez końca i tydzień po wylocie ze szkoły, ujrzeli przed sobą białe mury Ilirei. Miasto naprawdę się rozrosło. Zlikwidowano kamienną półkę, cytadelę odbudowano. W porannym blasku słońca wszystko lśniło czystą bielą murów.
   Posłali myśl do Nasuady, ze już dotarli na miejsce.
- Nasuado? - Eragon niepewnie dotknął jej umysłu. Ledwie ją wyczuwał, jednak udało mu się odróżnić ją od innych, mimo iż od ich ostatniego spotkania minęło niemal dwadzieścia pięć lat.
- Czy to ty Eragonie?
- Tak. Nasuado, jesteśmy już niedaleko. Jeżeli ci się uda, wyjrzyj przez okno wychodzące na wschód.
Po tym komunikacie, Nasuada wbiegła na balkon swej komnaty. Akurat tak się złożyło, że jej pokojem, było pomieszczenie wychodzące na południowy wschód.
     Dostrzegła ich. Dwie kropki na niebie, błękitną i zieloną.
- Murtagh! - zawołała - Murtagh, Cierń! Eragon leci!
Na balkon wyszedł Murtagh, za nim wychylił głowę Cierń. Mężczyzna uśmiechnął się, widząc kolorowe punkciki na niebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz